Lekarze i służba zdrowia w Grecji. Jakie macie doświadczenia? Ja miałem dziś napisać o Meteorach i wkleić kilka zdjęć, ale niestety syn się zatruł i parę dni walczyliśmy z wysoką gorączką i wymiotami u syna. Okazuje się jednak, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo choroba syna jest punktem wyjścia do opowieści o współczesnym szamaniźmie. W Grecji. W Unii Europejskiej. Znając trochę Grecję można było się tego spodziewać, chociaż kraj ten dołączył do Unii Europejskiej na długo przed Polską to jeszcze w latach 70 to polscy Grecy (uciekający przed reżimem czarnych pułkowników do demoludów) przesyłali do Hellady paczki z żywnością i dobrami luksusowymi. A jak jest ze służbą zdrowia? Poczytajcie.
Wydawać by się mogło, że wyznawcy Alskepiosa wyginęli jednak jakieś kilkanaście stuleci temu. Zamiast tego w Grecji pojawiła się współczesna medycyna, a może nie do końca współczesna?
Posłuchajcie.
Młody gorączkował, 39,5 to nie przelewki, szczególnie w obcym kraju, gdzie nie możesz zadzwonić do zaufanego doktora aby przyjechał już, teraz, natychmiast. Cała noc nieprzespana. No mały horror. Zadzwoniłem rano na infolinię mojego zakładu ubezpieczeń i umówiłem wizytę lekarza. „Będzie za 15 minut” zapewniła oddzwaniając pani na infolinii.
Po greckich 15 minutach do pokoju puka lekarz. „Good morning” mu mówię, a ten do mnie „dzień dobry”. Dobre pierwsze wrażenie niestety prysło, gdy okazało się, że pan doktor, lat chyba sześćdziesiąt albo siedemdziesiąt kilka, siwiutki, nie mówi jednak po polsku, ani po angielsku, mówi w sobie tylko znanym jakimś pansłowiańskim dialekcie, łącząc język polski z rosyjskim i serbochorwackim.
Zbadał, podotykał, rzekł w końcu: ja tutaj dam tabletki na wracanie (wymioty znaczy się) i czopka, jak zrobi co trzeba to ty idziesz do mnie i opowiesz mi jaka kupa
No szaman jakiś, będzie wróżył z kału.
Nic to jednak, postanowiłem go posłuchać. Po jakimś czasie, gdy młody się załatwił udałem się do jego gabinetu wraz z synem aby opisać moje spostrzeżenia. Po drodze spotkałem Elizabeth, naszą gospodynię, która już wiedziała, że młody ma stomach problems. Tak oto w Grecji obowiązuje RODO i tajemnica lekarska…
Tajemnica szamana. To chyba inna instytucja.
W gabinecie poznałem dziewczynę szamana, a właściwie jego małżonkę, przeuroczą kobietę, która w ciągu kilku minut zdążyła wypytać mnie o stosunki rodzinne, poopowiadać o swoich dzieciach, pomarudzić że współczesne dzieciaki to tylko nosy w telefonach, nie to co za jej czasów, a na koniec ponarzekać na sąsiadów, którzy znowu jakąś smierdząca rybę robili, bo cuchnie na całej ulicy.
Jak dla mnie to były jakieś przedatowane krewetki. Nie o tym jednak…
Szaman miał imię arcygreckie, Aleksander, dobrze mnie to nastroiło, potraktowałem to jak dobry omen.
Wbijam do gabinetu a tam szaman siedzi z dwiema paczkami Malborasów i tnie papierosy opróżniając z nich tytoń. Po co? Nie śmiałem pytać. Zdałem mu jeno raport z toalety, co nieco szamana zasępiło bo spodziewał się czegoś innego. Postanowił powtórzyć procedurę z czopkiem i czekać, a na wieczór znowu przyjść i opowiedzieć o Kazał młodemu dawać ryż, zupę i kurczaka.
Na wieczór sytuacja niestety była nadal niewesoła. Konsultowałem się z moim kumplem – lekarzem w Polsce i on zasugerował, że z uwagi na długo trwający epizod chorobowy młodemu grozi odwodnienie i może rozważyć jednak podróż do najbliższego szpitala. W naszym przypadku położonego kilka kilometrów dalej, w Katerini.
Postanowiłem jednak iść do szamana. A była to godzina 23. Aleksander siedział przed swoim gabinetem i z wcześniej przygotowanego tytoniu robił skręty. Człowiek starej daty, nie będzie się truł filtrami widocznie.
– Biegunka była? – zapytał
– Nie było, były wymioty i jest gorączka – odpowiedziałem.
Szaman się zasępił.
– Ty mu dawałeś co mówiłem?
– Dałem mu zupę z kurczaka.
– Ty mu ryża nie dał – powiedział oskarżycielsko.
– Ryż był w zupie – starałem się bronić.
Chyba nie uwierzył. Ciężko westchnął, zabrał swoją walizeczkę i mówi, że idziemy zbadać młodego. Mówię, mu że boję się odwodnienia. Nie znał tego słowa.Dobrze, że znał „dehydrację”. Mówi mi tedy: nie bój się, będzie dobrze.
W drodze zapalił skręta, którego zgasił w naszej umywalce. Przystąpił do badania i stwierdził, że konieczny będzie zastrzyk przeciwwymiotny.
– Tyś przeżył kiedyś wakcinację? – zapytał syna
– Byłeś szczepiony? – przełożyłem młodemu na polski.
– Tak- pisnął młody
– A boisz się?
– Trochę tak – widziałem już przerażenie w oczach młodego.
– Ja cię najpierw zbadam – wyjął słuchawki, kazał położyć się na brzuchu i mówi młodemu : dyszy, nie dyszy, dyszy, nie dyszy. Żona mi potem przypomniała odcinek Maszy i Niedźwiedzia, kiedy Masza badała zwierzątka, ledwo śmiech powstrzymywała. Po paru chwilach dyszenia młody dostał zastrzyk w pupę i antybiotyk.
Następnego dnia pojawił się oczekiwany przez szamana
Szaman był tak ucieszony, jak na deszcz po paru miesiącach greckiego lata. Przepisał kolejne antybiotyki, pouczył gdzie apteka i kazał się znowu pokazać wieczorem.
Wieczorem młody już był szczęśliwy, pełny energii i nie miał gorączki.
– Wraca?
– Nie
– Temperatura?
– Nie
– Biegunka?
– Nie
– W takim razie plaża, morze, leżenie.
Takie zalecenia to ja rozumiem.
P. S. Były chwile, gdy wątpiłem w doktora, rodzice tak mają, ale okazał się jednak profesjonalistą z podejściem do dzieciaków. Urzekło mnie to, że nie odwalił tej wizyty jako jednej, ale kazał wracać, kontrolować i osobiście to robił, nie upierał się też przy leczeniu zachowawczym, ale w dobrym momencie podjął decyzję o antybiotyku i zastrzyku. Taki ekscentryczny dziadzia, lekarz których chyba teraz już nie ma zbyt wielu.
P. P. S. Popatrzcie na zdjęcia, recepty w Grecji są mocno odformalizowane, co na to NFZ (w zasadzie na większość antybiotyków recept nie trzeba)?
„Dyszy, nie dyszy…” świetne!
A jeszcze biorąc pod uwagę te ćmiki, to przypomina mi się doktor z filmu „Pod Mocnym Aniołem” (Andrzej Grabowski).
Z lekarzami w Grecji miałem do czynienia dwukrotnie. Raz na Erikoussie. Zdziwło mnie, że tam w ogóle jest gabinet. Ale przyjęli nas raz dwa – córka miała małe zakażenie po ukąszeniach komarów, pomogli, zaopatrzyli w lekarstwa – i nie byli zainteresowani żadnym ubezpieczeniem, dokumentami itp. Polacy – to OK.
No i niedawno na Agistri. Pani pomogła nam „dolegliwości dnia następnego”. Bardzo miła, stwierdziła, że to normalne, to się zdarza, ale sobie poradzimy… i dała jeszcze święty obrazek.
No i też bez sprawdzania kto zacz i czy mamy prawo do darmowej opieki zdrowotnej.
Ludzi się po prostu leczy – wszak przysięga Hipokratesa to poważna sprawa.
Im mniejsza wyspa tym ludzie bardziej serdeczni 🙂